Dzień dobry, Marku dziękuję za wstęp
Iskry nie, ale brzdęk wspaniały!
Kolegów z Wordpress-u spotkaliśmy na drodze do Mestii
Dzień 1.
Spotykamy się w Tarnowie. Jest nas pięciu. Żółwik Franklin,Siekiera "Big Foot", Kris "Berlina" i 2xGrisza. Po raz pierwszy Grzegorz Śląski jest pierwszy, a Siekiera ostatni na miejscu spotkania - przedziwny omen, ale przyjmujemy go na spokojnie. Startujemy. Franklin raźno prowadzi nasza dzielną drużynę ku Słowacji. Po 50 kilometrach bystre oko Siekiery dostrzega źle siedzącą oponę tylną ttr-y Grzegorza. Szczęśliwie oponka jest również założona na odwrót - tył do przodu - więc w zasadzie przebieg się nie liczy. Ten heroiczny czyn Siekiery umożliwia nam bezpieczne kontynuowanie podróży. Na Słowacji zatrzymujemy się u wulkanizatora celem poprawienia oponki.
Wjeżdżamy na Węgry. W knajpie koło zgliszcz budynków granicznych posilamy się, menel z gitarą śpiewa rzewną pieśń. Ni stąd, ni zowąd podjeżdża w busie zespól "Karbido"
https://www.youtube.com/watch?v=9SbKDW- ... r_embedded
Śląski mówi że na pewno nie są psychodela, a front man uparcie twierdzi że są

. Walimy dalej. Big Foot stwierdza że za dużo przygód jak na jeden dzień i będzie kontynuował wycieczkę sam. Celem Las Równi(bu)kowy. Osamotnieni ruszamy dalej. Osiągamy Oradeę . Znajdujemy pension i upychamy motóry w komórce. Centymetr luzu został.
Dzień 2.
Napieramy w kierunku Transfogara.
Jedziemy,jedziemy. Pijemy ostatnie dobre kawulce i uderzamy w kimono przed Transfogarem. Bardzo dobra miejscówka. Akurat czteroosobowy pokój i telewizja z kanałami dla prawdziwych mężczyzn. Odpalamy prymusy, Kris jest zachwycony. Z jednej strony strach przed wybuchem, słaba kontrola płomienia, widowiskowa procedura startująca,a z drugiej oczyszczająca moc ognia, ciepły posiłek na obczyźnie,radość z ewentualnego wybuchu.
Dzień 3.
Zawijamy Transfogarem.
Dream Team
Dojeżdżamy do tunelu. Łacha śniegu przed zaspawanymi drzwiami 8O .
Grupka Finów na katmanach mówi że nasze motocykle sa wystarczająco szczupłe żeby przejechać wejściem technicznym

.
No to się pchamy.
Po drugiej stronie tunelu międzynarodowe towarzycho nie próżnowało
No bo i fury grube.
Mydłem go, mydłem
W końcu przyjechał pan z kluczem.
Ruszamy dalej.
Walimy koło chaty Drakuli na południe. Jedzieeemy , Franklin musi się pożegnać, skręca na Transalpinę i kołuje do domu. Osiągamy przejście rumuńsko-bułgarskie w Russie. Absolutnie wyśmienicie. Psy, cyganki, tiry,cinkciarze, sporo syfu. Wracają wspomnienia z wakacji z dzieciństwa. Most dla motongów bezpłatny. Znajdujemy podejrzany hotelik. Okazuje się wyśmienitym. Zięć szefa Bułgara jest polskim Niemcem opolskim. Wyżerka z kierownictwem, rozmowy w trzech językach jednocześnie, w TV trzy kanały dla prawdziwych mężczyzn.
Dzień 4.
Napieramy ku bułgarskiej rivierze. Droga fajna, pusta. Afrika po raz pierwszy traci moc. Jedynym pomysłem była próba odpowietrzenia filtra paliwa, okupiona chlustem benzinu w twarz. Kuurde wspaniale - jak Iwan McGregor. Dojeżdżamy do klifowego półwyspu Kaliakra . Wyśmienicie wygląda ....... w internecie , bo nam przeszkadzała mgła

. Mgła ciekawa , bo jednocześnie gorąc, parność, duchota. Wyśmienicie. Walimy wzdłuż wybrzeża na dół. Śpimy w Bachiku. Ciekawy nocleg. Nasz ekonomiczny apartament ma piękną wyłożoną kaflami wnękę - umieszczamy tam Krisa. Drobne kropelki kondensują się i raz po raz spływają w dół po plytkach.
Fakt - klima nie byla w cenie

. Idziemy połazić po kurorcie. Nocny załadunek statku, chrzęst dzwigów portowych - stoimy jak zaczarowani.
Dzień 5.
Przemy w dół. Afrika po raz drugi traci moc. Czas coś rozkręcić. Stwierdzamy sparciałe przewody podciśnienia pompuchy paliwa- na szczęście wziąłem coś co w zasadzie pasuje. Montujemy. Palimy. Nowe przewody są przeźroczyste,cienkościenne, pięknie grają targane podciśnieniem. Stoimy jak zaczarowani. Mocy przybywaj! Niestety została w swojej jaskini. Jakoś kulamy dali. Tankujemy 98-kę, dolewamy malinowego doktora mocy. Moc zawitała. Pędzimy wzdłuż wybrzeża, następnie nieco gorszą dróżką w kierunku granicy z Turkami. Wita nas złoty posąg Ataturka 1:1. Wspaniały. Ruch na granicy w zasadzie zerowy. Kupujemy wizy, oprócz Krisa który nie musi. Siedzimy sobie na schodach, jemy. Wychodzi naczelnik przejścia. Wspaniały. Wysoki. Szpakowaty. Przypruszony siwizną - srebrny wilk. Zauważa. Rzuca szybkie, władcze słowa patrząc na nas i na gromadkę sowich podwładnych. "Niech nie siedzą na schodach pętaki" - pewnie mile zagadnął. Pokazuje stół przy którym możemy dokończyć tureckie ciasteczka. Skończyliśmy , idziemy. "Leave table clean? If not - it will be a penalty!" rzuca żartobliwie,ze wspaniałym "arabskim" akcentem. Pojedliśmy, pośmialiśmy, czas jechać. Wilk podchodzi do nas i ojcowskim głosem pyta: "Do You have 4 stamps in passport?" "Yes!" - opowiadamy
Wilk rzuca jak z pepeszy - " Show me,show me!" Katowitz Grisz pokazuje - "Good - You can go!". Walimy do Kilkraleri. Kuurde, male miasteczko, ale już jest mocnooo. Auto pełno, trąbią pchaja się, męskie ekipy siedzą w knajpach piją czaj, klawo jak cholera. Włazimy coś zjeść. Obsługa wynosi nasz stolik na deptaczek, zatyka turecką flagę, podrzuca co rusz jakieś delikatesy, pełna radość obu stron. Na koniec,po posiłku kolońska woda cytrynowa na rączki i można zdobywać Istambuł. Walimy boczną drogą, dojeżdżamy do Istambułu koło północy. Grzegorz SK tak mocno pociska TTR-ą , że gubimy się na rozjazdach. Szczęśliwie spotykamy się 36 kilometrów dalej w samym starym centrum. Grzechu wybiera lepszą drogę , niż mój gps, bo dojeżdża minutę później , a zdążył wykonać plakacika na torowisku

i wypalić poplakacikowego papierosa. Śpiący nieopodal w krzaczorach menel wita nas w Istambule i wyraża nadzieję, że nie będziemy sprawiać problemów. Oszywiście. Padamy w hotelu.
Dzień 6.
Rano koło naszych motongów wyrosły ogródki.
Ruszamy w miasto , zakupy na Wielkim Bazarze

, meczety, Hagia Sofia...
Bosforrrr!
Wyśmienicie.
Dzień 7.
Żegnamy się z Krisem.
Przejeżdżamy most!
Za mostem zaraz brameczki.
https://picasaweb.google.com/1179445354 ... 9575061746
Kupujemy karty autostradowe - 50 Lirków można objechać Istambul - Kapadocja i na zad - tak mówi wąs z okienka
No to walimy do Kapadocji.
Pierwsze grzyby.
c.d.n.