Na wjeździe mijamy salon Yamahy.
Znajdujemy Hostel u Iriny - przewodnik bardzo poleca. Wspaniale. Kilku starych Anglików, Irina prasuje. Hostel zajmuje całą górę kamienicy. Ruszamy w miasto. Jako że wszystkie ciuszki wrzuciliśmy do prali , to Grisza rusza głównie w kusych spodenkach gimnastycznych, a ja w białej mocno opiętej koszulce na ramiączkach z istambułskiego bazaru

. Wzbudzamy wiele radości. Na szczęście zdjęć nie ma

Łazimy. Pałac prezydencki wystawny, z iluminacją. Stare miasto fajne, z iluminacją. Wieża telewizyjna z - udającą spływające złoto - iluminacją. Łaźnie bez iluminacji

- niestety otwarte są tylko odcinki vipowskie. Wchodzimy, oglądamy, podoba nam się , ale za tanio. Podziwiamy tańczącą fontannę, pięknie mieniącą się serią różnokolorowych iluminacji, oraz kosmiczny mostek pięknie iluminujący wśród pozostałych iluminacji.
Przed parlamentem, na deptaczku trzy motorki i młodzieńce. Zagadujemy o olej motocyklowy. Jeden z kolegów imieniem Niko mówi że mamy szczęście, bo jest pierwiosnkiem motocyklowej mechaniki w Tbilisi. Umawiamy się rano pod parlamentem. Wracamy do Iriny. A w kuchni..... nasi nowi koledzy z Kazachstanu.
Gadamy, zapraszają nas w kazachskie góry i stepy. Wyśmienicie! Pomyślimy!
Dzień 16.
Rano spotykamy się z Niko. Jest na swoim KTM-iem lc4 SUPER MOTO. Mamy razem pojechać kupić motocyklową oliwę. Czując kłopoty

proszę Niko o spokojną jazdę przez czteropasmowe Tbiliskie dróżki pełne dzigitów. Niko oczywiście potwierdza , po czym efektownie na tylnym kole, nieco nam odchodzi. Udaje się nam nie zgubić Nikosia i osiągamy
http://www.tegetamotors.ge/ Zakupujemy oliwę i przemy ku garażowi. Zmieniamy oliwę , rozmawiamy z Niko o problemach pierwszych gruzińskich motocyklistów. Niko utylizuje stary olej na miejscu - na pewno spłynie do Irańskich złóż roponośnych.
Niko musi lecieć, więc dziękujemy , zostawiam mu mój mały,poręczny,niebieski szczęśliwy lejek, na znak naszej dozgonnej przyjaźni. Chwilę później podjeżdża inny gruziński motocyklista,wymieniamy uprzejmości, pali gumę za żwirze swoim XX-em i możemy rżnąć na Gruzińską Drogę Wojenną !
Po drodze spotykamy rowerzystów z Polski, widzimy polskie sakwy, to stajemy. Dojeżdżają do nas. Mówimy "Czeeeść" , oni odpowiadają podobnymi słowy i.... jadą dalej. Rozumiem "Tour de Pologne" czy "de France" , ale Polak, Polakowi, na obczyźnie... Ehhh...

Dyscyplinujemy, zatrzymujemy, pytamy co w ojczyźnie. Przylecieli dzień wcześniej samolotem, więc nie tęsknią jeszcze za rodakami :].
Walimy, jest pięknie, zameczek,tarasiki widokowe.
Wysoko, pięknie, z rozmachem, bez iluminacji, stoimy jak zaczarowani
Oczywiście legendarny kolorowy tarasik.
Absolutnie smerfastycznie.
Postalibyśmy jak zaczarowani

, jeszcze długi czas, ale "komu w "d" temu "c" " więc palimy i jadymy.
Wszystkie tunele mają na szczęście objazdy zewnętrzne....
Dojeżdżamy do Stepantsminda/Kazbegi. Pod sklepem spotykamy miła parę z Polszy. Pokazują gdzie hostelik, gdzie kościółek. Pierwsze - ciśniemy w kierunku świątyni.
Jest ciekawie, nie powiem. Szczególnie osławiony odcinek przy wylocie z zabudowań

.
No to jest!
Kazbeg trochę się ukrył.
Rzucamy okiem na cerkiewkę i walimy w dół, bo ółów nadchodzi.
