CZĘŚĆ II
Przy okazji jednej z napraw, koło niewielkiego warsztatu typu ,,Gumiserwis'' czy też ,,Pneuserwis'', wymieniliśmy niektóre zębatki i opony na nieco bardziej górskie. Kilkadziesiąt kilometrów dalej nadmiarowe opony zostały skrzętnie ukryte w krzakach i przyrzucone sporą warstwą trawy i gałęzi (no bo po co to wozić, a jeszcze mogą się przydać, np. w drodze powrotnej). Pomoc dużego kompresora przy układaniu nowych gum na felgach okazała się nieoceniona. Przy okazji reanimowaliśmy kulejącą pompę i zacisk tylnego hamulca w super tenerze. Okazało się też, że uklepany gwint na wałku zdawczym w xt600 uniemożliwia wymianę zębatki. Jakby tego było mało na najbliższej stacji babcia Teresa nieopatrznie zostaje zatankowana... olejem napędowym. Na szczęście dzięki szybkiej reakcji obsługi (krzyki "eurodiesel! eurodiesel!) jest to tylko 2.5l, więc po domieszce kolejnych 17.5l zielonej benzyny (ile to ma oktanów??) spokojnie ruszamy w dalszą trasę. Tak więc chwilowo mamy w szyku XT 600
D Ténére, zostawiającą za sobą smród niczym stary Ikarus.
Granica z Kosowem przekroczona została nieco późno i z lekkim stresem, gdy się okazało, że XT600 miał mieć przegląd w... maju

. Obóz rozbity został przy jeziorze Gazivode, przypadkowo niemal na czyimś podwórku. Następny dzień, można powiedzieć tradycyjnie

, zaczęliśmy od usuwania usterek w motocyklach
Obóz w Brodzie, rozbity tego dnia nie o zmroku, ale już wczesnym popołudniem mocno poprawił humory - co tu duzo gadać - trochę już zszarpanym jeźdźcom. Górski potok, w którym kąpiel była czystą (dosłownie) przyjemnością, świeża woda z górskiego źródełka oraz pachnące ,,piffko-i-pieczyffko" z pobliskiego sklepu to główne czynniki motywujące pozytywnie, których większość z nas, mieszczuchów na co dzień nie docenia.... Pranie, suszenie i ognisko, a przede wszystkim upragnione dwie godziny leżenia na zielonej trawce w cieniu dwu-i-pół-tysięcznych szczytów...
... no i w końcu (niestety/nareszcie* - niepotrzebne skreślić) trzeba jechać w góry! SZARPANINĘ czas zacząć! I to jeszcze tego samego dnia! Przecież ze względu na opóźnienia w Brodzie spędzić można było tylko dwa (z zamierzonych trzech lub czterech) dni, a celów do zaliczenia było całkiem sporo. Tegoż popołudnia, spośród poszarpanych zwłok zalegających gorańskie cudne manowce (których nie powstydziłby się sam E.Stachura, manowców znaczy się, nie zwłok), udało się wykroić i poskładać trzy względnie żywe organizmy, z których dwa (trzeci poległ już po paru kilometrach od kolejnego żądła czegoś dużego żółto-czarnego oraz od bezpieczników we własnym motocyklu), udały się na wycieczkę do wsi Restelica i leżący za nią punkt styku trzech granic: Kosowa, Albanii i Macedonii. Niekończące się kręte szuterki wśród połonin, zachód słońca i wjazd na blisko 2000 m npm. to było dokładnie to, na co liczyliśmy planując tę wyprawę...
... może oprócz kolejnego paciaka, który ,,prawem nieszczęść i jastrzębi'' spadł na nas dokładnie na pół godziny przed zmrokiem i to w tzw. czarnej d... Ale tu akurat pech zaczął się wycofywać ze swoich umocnionych i porządnie okopanych pozycji, więc wymiana dętki zajęła nam mniej niż 10 min. Co presja, to presja, a co trening to trening; najlepszy zatem jest trening pod presją

Zjazd do okolic - nazwijmy to ,,cywilizowanych'' - udał się jeszcze przed zapadnięciem zmroku, a jedynym problemem tego dnia okazał się... brak piwa w miasteczku, zdaje się ze względu na rozpoczynający się muzułmański post ,,Ramadan'' (lub jak wymawiają to w Albanii - ,,Ramazan''). Ale obyśmy do końca życia tylko takie problemy mieli

Zwłaszcza że po tym zdarzeniu pech nie odważył się już do nas powrócić...
Szósty dzień wyprawy oprócz gwoździa w jednym z tylnych kół (z samego rana, tradycyjnie), odkrył wreszcie przed nami to, co pasmo Szar Płanina ma w najlepszego. Po 3-godzinnym błądzeniu wśród lokalnych wiosek po bocznych drogach, które okazały się dobrze zaasfaltowane, i po głównych drogach, które okazały się zapomnianymi wysypanymi tłuczniem traktami, trafiliśmy w końcu do Parku Narodowego Szar Płanina.
Wyjazd z wioski Zapluzje, do pobliskiej Struzhje szybko zaprowadził nas pod tablicę informującą, że w tym miejscu zaczyna się teren Parku Narodowego. Ale jak to - nie ma kas z biletami? ogrodzeń i szlabanów? służby leśnej? parkowej? lokalnej organizacji przewodników i fiakrów? opłat za parking? Jakoś tak nie ,,pa polski''.... I BARDZO DOBRZE! W końcu po to wyprawa doszarpała się aż tutaj. W tak pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnej, znalezienie drogi, pełnej piaszczystych winkli i paskudnych kamieni, która wyprowadzała na główną grań Szar Płanina - granicę Kosowa i Macedonii było już tylko kwestią czasu. O godz. 14.30, po podjeździe na prawie 2500 m.npm. czterech z nas stanęło na szczycie Skarpa (wg innych map - na szycie Maja). Porównanie z wjazdem na tatrzańskie Rysy nasuwało się samo, ale o ileż przyjemniej i spokojniej, no i przede wszystkim motocyklem!

Ostatni odcinek podjazdu:
[youtube]
https://www.youtube.com/watch?v=3heSGUG3umU[/youtube]
Dwie godziny później zmordowani ale szczęśliwi popijaliśmy kawę i pogryzali arbuzy w towarzystwie kosowskich motocyklistów, którym jazda w kaskach i na zarejestrowanych maszynach wydawała się czymś - delikatnie mówiąc - niecodziennym... Z ich opowieści wynikało, że nasza ekipa przypadkiem tylko uniknęła problemów z częstymi w tych rejonach watahami zdziczałych i głodnych psów, brrr..... Może pomińmy ten fragment...
cdn.