Góry, dolina , absolutnie wyśmienite.
Niestety trochę nas czas goni i nie jedziemy w kierunku tamy na Eufracie i do konkretnie rozlanego Eufratu, tylko chwilę się relaksujemy w małym górskim miasteczku Kemalie .
Gdy siedzimy i pijamy oranżada, z naprzeciwka, z okna, po niemiecku zagaduje Turczynka. Od słowa do słowa i lądujemy na pięterku.
Kawa i walimy w kierunku Erzurum . Trzeba będzie koniecznie tu wrócić bo widoczki urywają gały.
Dobijamy do głównej i całą mocą naszych sześćsetcentymetrowców grzmimy w kierunku Araratu.
Dzień 10.
Nocleg był malowniczy. Może nieco za dużo boazerii.
W czasie jak zbieramy obozowisko, mijają nas dwa motorki z betami - NASI! Nie widzieli, przemknęli.
Nieco później dopadlim ! Z braku laku wspólny czaj.
Koledzy z Wołowa, "Leśna Jazda" - też ku Gruzistanowi. Umawiamy się na kempingu koło Wardzi.
Lecim.
Ciśniem,ciśniem.
Cegły, opałek?
Jest git!
No i jest maleństwo. Od lewej Gregor Silesiano, Ararat , kolega na roweru do Tybetu.
To lubię.
No to jedziemy w lewo

, chociaż i tak jest fajnie.
Dwa piwa i kachol precli !
Rany , wszędzie ta góra
Przestrzeni trochę było.
Jedziemy, następnie wspinamy się serpentynami i osiągamy płaskowyż (?) bo wysoko i płasko jest

Na celowniku Kars.
Kuuurde, dopiero teraz zauważyłem na zdjęciu, w tle ..... Araratos. Prawdziwa masara.
c.d.n.